Termin „syndrom sztokholmski” dość regularnie pojawia się w prasie. Niby wszyscy go znamy i rozumiemy, a jednak stan psychiczny, który ma być przez ten termin opisywany, jest na tyle skomplikowany, że warto poświęcić mu więcej uwagi.
Przede wszystkim należy pamiętać, że syndrom sztokholmski dotyczy ofiar. Mogą być to zarówno ofiary zachowań osób obcych, np. porwani w jakimś napadzie, jak i np. ofiary przemocy domowej. Syndrom sztokholmski polega na odczuwaniu sympatii i solidarności z osobą, która jest źródłem cierpienia – z porywaczem, czy bliskim stosującym przemoc. Zdarza się dość często, że syndrom sztokholmski osiągną taki stopień, iż ofiara zaczyna współpracować ze swoim prześladowcą pomagając mu uniknąć kary za jego czyny.
Termin „syndrom sztokholmski” został po raz pierwszy użyty przez Nilsa Bejerota. Bejerota jest szwedzkim kryminologiem i psychologiem, który współpracował z policją w Sztokholmie w 1973 roku, kiedy to 23 sierpnia doszło do napadu oraz przetrzymywania zakładników.
Przez kilka dni, między 23 a 28 sierpnia 1973, po napadzie na Kreditbanken przy placu Norrmalmstorg w Sztokholmie, zakładnicy byli przetrzymywani przez napastników. Kiedy policji udało się złapać napastników, a zakładnicy w końcu zostali uwolnieni, bronili przestępców. Zakładnicy nie chcieli także współpracować z policją w trakcie przesłuchań. Nils Bejerot przedstawił wówczas swoje obserwacje dziennikarzom, a pojęcie „syndrom sztokholmski” przyjęło się niemal na całym świecie.
Bardzo znany, bowiem opowiedziany w książkach, filmach a nawet sztukach teatralnych przypadek syndromu sztokholmskiego, to historia Nataschy Kampusch.Natascha Kampusch jest Austriaczką, która 2 marca 1998 roku została porwana przez Wolfganga Přiklopila. Miała wtedy zaledwie 10 lat. Mężczyzna przetrzymywał ją w swoim domu w Wiedniu i przez osiem lat (1998–2006) gwałcił ją, poniżał i bił. Mimo jego okrucieństwa dziewczyna próbowała nawiązać z nim relację. Był w końcu jedyną osobą, z jaką miała kontakt. Kiedy od niego uciekła, a on popełnił samobójstwo, mówiła: „Ten człowiek był częścią mojego życia i dlatego w pewnym sensie go opłakuję".
Syndrom sztokholmski jest skutkiem psychologicznych reakcji na bardzo silny stres. Psycholożka Anna Błoch-Gnych, w poświęconym problematyce przemocy dwumiesięczniku „Niebieska linia” pisała, że syndrom sztokholmski jest mechanizmem przetrwania, jest walką o życie. „Pojawia się w sytuacjach skrajnie traumatycznych, jak podczas porwania, uwięzienia, bycia zakładnikiem, u osób wykorzystanych seksualnie, jeńców wojennych, członków sekty, ale również może pojawić się w związkach miłosnych, opartych na dominacji jednego z partnerów. Skutki syndromu mogą występować długo po zakończeniu kryzysu”.
Anna Błoch-Gnych podaje także następujące objawy i symptomy syndromu:
• pozytywne uczucia ofiary wobec sprawcy
• zrozumienie przez ofiarę motywów i zachowań sprawcy i podzielanie jego poglądów
• pozytywne uczucia sprawcy względem ofiary
• pomocne zachowania ofiary wobec sprawcy
• negatywne uczucia ofiary wobec rodziny, przyjaciół, autorytetów próbujących ją ratować
• niezdolność zaangażowania się w zachowania, które mogłyby doprowadzić do jej uwolnienia od sprawcy
Oczywiście, syndrom sztokholmski nie występuje we wszystkich sytuacjach, w których dochodzi do nadużyć. By wystąpił po stronie ofiary muszą wystąpić następujące warunki:
• ofiara zauważa, że jej przeżycie zależne jest od oprawcy
• nie dostrzega możliwości ucieczki
• widzi różnego rodzaju uprzejmości ze strony oprawcy
• ofiara widzi jedynie perspektywę sprawcy
Anna Błoch-Gnych pisze o tym w następujący sposób: „Schemat rozwoju syndromu sztokholmskiego wygląda następująco: w sytuacji stresującej, traumatycznej sprawca grozi ofierze, że pozbawi ją życia, jeśli nie będzie podporządkowywała się jego woli. Sprawca może znęcać się psychicznie i fizycznie nad ofiarą, pokazując w ten sposób, że jej dalsze przeżycie jest zależne tylko i wyłącznie od jego woli. Ofiara nie może liczyć na pomoc innych ani ucieczkę. Z upływem czasu coraz lepiej poznaje sprawcę, wie, co wyzwala łańcuch agresywnych reakcji i co może temu zapobiec. Najmniejszy przejaw pozytywnych uczuć ze strony sprawcy sprawia, że ofiara zaczyna dostrzegać w nim wybawcę, a nawet przyjaciela. Sam fakt przeżycia ofiary, niestosowania przemocy, pozwolenia na skorzystanie z toalety, dostarczania żywności lub napoju powoduje, że ofiara zaczyna odczuwać pozytywne emocje względem prześladowcy. Ludzie z zewnątrz, którzy starają się uwolnić ofiarę, nie są już w jej oczach wyzwolicielami, lecz osobami, które chcą skrzywdzić jej jedynego obrońcę”.
Syndrom sztoholmski dotyczy nie tylko relacji z obcymi ludźmi, ale występuje także w związku. Mówimy tu oczywiście o związkach toksycznych, zwłaszcza tych opartych na przemocy fizycznej i psychicznej. Wygląda to w taki sposób, że stosujący przemoc partner (lub partnerka) utwierdza drugą stronę o konieczności współpracy. Chce ją przekonać, że nie zdoła od niego uciec. Jednocześnie, od czasu do czasu, wykonuje miłe gesty w postaci prezentów czy zaproszeń do spędzenia wspólnego wieczoru. Ofiara myśli, że oprawca tak naprawdę nie jest złym człowiekiem i usprawiedliwia przemoc.
W takich związkach ofiara zaczyna przyjmować perspektywę oprawcy. Zmienia swoje zachowania, by nie doprowadzać do złości lub agresji ze strony partnera. Partner – oprawca izoluję ofiarę od innych osób, które mogłyby zmienić sposób postrzegania przez nią sytuacji.
Jeśli najbliżsi nie okażą wsparcia i pomocy, syndrom sztokholmski w związku może trwać w najlepsze. To ważne, by pokazać ofierze, że ma na kogo liczyć, że może uzyskać pomoc a jej sytuacja może się zmienić na lepsze. Warto przy tym nie naciskać zbyt mocno, by ofiara nie wycofała się i nie zamknęła w sobie. Należy pamiętać, że w takich sytuacjach ofiara często boi się o własne zdrowie i życie i jej stosunek do oprawcy jest spowodowany jej chęcią przetrwania. W wielu przypadkach nieoceniona jest pomoc profesjonalisty. Leczenie, to zwykle pomoc psychologiczna terapeuty.
Źródło: Ofeminin